1 funt szterling = PLN
Pogoda w Luton
Luton
+10°C
Dzisiaj jest: 20.4.2024
   accidentZigZag-Baner pierogarnia banner 170x200  
polbud OMEGA POPRAWIONE   SZKOLA INTERNETOWA BANER
 SHA baner  

JESTEM POLAKIEM...

Kiedy myślę o ojczyźnie, jak na ironię, nie przychodzi mi na myśl Mickiewiczowski „bursztynowy świerzop” ani też „znajome boćki, co przycupnęły na przyjaznej, mazurskiej chacie” z przemówienia senatora Stanisława Polaka w komedii klasyku „Poranek Kojota”. Często myśląc o sobie, jak o Polaku, przypominają mi się słowa „Talerzyka” z debiutanckiego albumu zespołu Raz Dwa Trzy – „Jestem Polakiem”, a szczególnie ta ich część:

(…)
jestem Polakiem mam na to papier
i cały system zachowań
byłem miejscowy ale chwilowo
bo urząd mnie stąd wymeldował
mam to głęboko kłuje mnie w oku
i drażni mnie otoczenie
ludzie za oknem mogą mnie cmoknąć
talerzyk leci na ziemię

/Raz Dwa Trzy „Talerzyk”/

Podobno tyle może być interpretacji, ilu jest krytyków, zaś dla mnie, zwykłego Polaka-szaraka, który przez kilka lat przemieszkał kiedyś za oceanem, a później tu, na Wyspach, fragment ten doskonale oddaje moje (i może nie tylko moje?) spojrzenie na rzeczywistość.

Z szeroko czy bardziej wąsko nawet rozumianej emigracji wracałem już do kraju trzy razy. Raz po roku za oceanem, wtedy to potężnie zachłyśnięty „amerykańskim snem”, zupełnie nie umiałem się odnaleźć w polskich realiach. Drażniło mnie wszystko, począwszy od pluchy i szarości na ulicach, poprzez poważne i często przerażające, styrane pracą i problemami twarze rodaków w ojczyźnie. Drażniły mnie problemy związane z podjęciem pracy, a później problemy z wyzyskiem fundowanym przez pracodawcę – choć to chyba nie jest argument przeciwko, gdyż znam wielu Polaków z samego Peterborough, którzy skarżą się na wyzyskiwanie ich w pracy. Wracałem później po kolejnych trzech latach spędzonych w Stanach. A po raz trzeci wracałem do kraju po czterech latach spędzonych w Anglii.

Wybaczcie mi dosłowność, ale wydaje mi się, że najgorsze jednak są chyba nasze GĘBY! Tak, przepraszam z góry zacnych Czytelników za to określenie, ale operował nim już dość sprytnie kiedyś sam mistrz Gombrowicz. O naszych polskich, strasznych wręcz, a poważniej mówiąc smutnych i przejętych trwogą i cierpieniem gębach, wspomniał też Janusz Redliński w Szczuropolakach. Na podstawie tej książki powstał zresztą w 1997 roku film „Szczęśliwego Nowego Jorku”, przedstawiający życie przeciętnej Polonii amerykańskiej, w którym to obrazie fantastyczny monolog o polskich znękanych gębach wygłosił Boguś Linda jako filmowy Serfer. Celowo piszę sobie Boguś, to taka prowokacja, bo miałem przyjemność rozmawiać z nim kiedyś w alkowie Kina Pod Baranami, jeszcze w czasie swoich krakowskich studiów. Pamiętam jak dziś, Boguś zaskoczył mnie na korytarzu wychodząc właśnie z kibla (mówiąc językiem „Psów”), ja zaś trzymałem w ręku świeżo skradziony plakat ze zdjęciem z jego dyplomowej sztuki, kiedy kończył krakowską PWST w 1975 roku. Aktor szybko zorientował się, co trzymałem, może nawet domyślił się pochodzenia tego zdjęcia, ja zaś błyskotliwie podsunąłem mu fotografię z prośbą o autograf i to było wyjściem do wymiany zdań. Do dziś pamiętam magię tego wieczoru. Najpierw był pokaz filmu „Przypadek” w reżyserii Krzysztofa Kieślowskiego z 1981 roku, w którym Linda zagrał główną rolę, a później spotkanie z samym aktorem. Boguś siedział wtedy szarmancko na krześle, z nogą, a raczej łydką zarzuconą beztrosko na kolano i opowiadał o sobie, a przy tym palił Westy (nie Camele!) i to fajka za fajką. To były te magiczne czasy, kiedy jeszcze paliło się w lokalach, ale nawet wtedy w ’96 w Krakowie był to nie lada wyczyn, aby palić w kinie! Paliło się za to bez problemu w studenckiej Rotundzie, w czasie koncertów, a jeśli kto odważniejszy, mógł zapalić nawet w czasie projekcji filmu. Po sali przechodził wtedy szept protestu, ale zaraz cichł.

Odbiegłem jednak trochę od swej myśli przewodniej, już się poprawiam. Z Anglii wyjechałem na dobre (tak mi się wtedy wydawało) w grudniu 2009 roku. To był mój trzeci, jak wspomniałem, powrót do kraju. Przez te kilka miesięcy spędzonych w ojczyźnie próbowałem najpierw zatrudnić się u kogoś, później przerabiałem pomysły otwarcia własnej firmy, choć przyznaję, że albo jestem nieudacznikiem, albo tchórzem, który bał się ryzykować swoimi pieniędzmi. Nie ukrywam, że w podświadomości wciąż tkwiła mi Anglia jako moje wyjście awaryjne. I oto (tu ironicznie uśmiecham się do siebie) jestem znowu w Peterborough, od października, ale na krótko, może do końca stycznia tylko? Taką mam nadzieję. Pytanie kluczowe: dlaczego znowu tu przyjechałem? Niektórzy mówią, że faktycznie żyje się tu prościej. Każdy znajdzie tu dla siebie to lub prawie to, czego oczekuje od życia. Chcesz mieć firmę? Załóż firmę! Chcesz pracować od… do… – pracuj, a na pewno sobie poradzisz. Znasz angielski lepiej lub gorzej – na pewno jakoś dasz sobie radę. Trzeba chcieć przede wszystkim, chcieć to móc, czego chyba nie można powiedzieć o Polsce.

Ja wiem to podświadomie, że muszę wrócić do kraju. Muszę sobie tam jakoś poradzić. Może wielu z Was tutaj, zacni Czytelnicy, też macie takie odczucie i zgodzicie się ze mną. Moją osobistą tragedią (tak właśnie: tragedią!) jest to, że zaraz po studiach zacząłem kręcić się za granicą podczas, kiedy moi przyjaciele rozpoczynali swoje kariery w ojczyźnie. Teraz oni są doktorami nauk, wicedyrektorami krakowskich liceów, ja zaś nie mam nic. Czuję się nieraz jak wyrzutek. Tak, naprawdę! Wybaczcie mi tę ekshibicjonistyczną uwagę. Fakt, mam może jakieś inwestycje, ale wcale nie na ogromną skalę, natomiast nie mam już zawodu! Humanistom ciężko jest ogólnie, a jeszcze ciężej, kiedy nie praktykują! Mówię już tylko o sobie, jeśli ktoś się spyta, że jestem polonistą wierzącym, niepraktykującym.

Ja naprawdę w kraju chciałem pracować! Możecie mi wierzyć lub nie! Chciałem nawet pracować za 1200 złotych, bo nie potrzebowałem pieniędzy. Chciałem pracy, by opłaciła mi moje bieżące wydatki. Ciągle miałem parę funtów w zanadrzu i chciałem, ot tak, jak wielu Polaków w kraju-raju cieszyć się życiem rodzinnym i codziennym. Chciałem być dobrym ojcem i przykładnym mężem, zjeść niedzielny obiad u teściowej i pójść z żoną i dzieckiem do kościoła i na spacer. Chciałem funkcjonować pomiędzy rodakami pomimo widoku ich umęczonych twarzy, pomimo przygnębiającej szarości dnia i trudu życia codziennego! Nie zostałem jednak zrozumiany. Odbyłem kilka rozmów kwalifikacyjnych, ale nic z tego nie wyszło. Czułem się ignorowany przez swoje lata spędzone za granicą, zaś potencjalni pracodawcy sprawiali wrażenie, jak gdyby zupełnie nie wierzyli w moje dobre chęci i gotowość do pracy za proponowane przez nich wynagrodzenie! Byłem nawet u psychologa pracy i u doradców zawodowych, którzy byli zdumieni faktem, iż nie mogę uzyskać zatrudnienia. Zrobiłem testy i odbyłem rozmowę, pokazałem im swoje cv i na odchodne usłyszałem, że jestem bardzo atrakcyjnym kandydatem na rynku pracy i że powinienem kontynuować swoje poszukiwania i nie poddawać się. I kontynuowałem. Niestety z nijakim skutkiem. Czy coś jest ze mną nie tak? Czy może coś jest nie tak z naszym krajem? Z podejściem do człowieka? Z otwartością na ludzi?

I jestem znowu tu. Tak, na chwilę, bo przecież jestem Polakiem i mam cały system zachowań, ale widać nie jestem już miejscowym, bo urząd mnie stamtąd wymeldował. Pytam tylko samego siebie, czy rzeczywiście mam to głęboko… ?

ADW

PMagazyn (05/2010)

Dodaj komentarz


Kod antyspamowy
Odśwież

PROMOWANE OGŁOSZENIA:
carworld new
ABC