POLSKI SALON FRYZJERSKI
Zakładzik mieści się przy solarium- prowizoryczny szyld z papieru pakowego, niewielkie pomieszczenie, ale lśniące czystością, ściany w pogodnym kolorze brzoskwiniowym, dwa stanowiska fryzjerskie, profesjonalne kosmetyki... Sama właścicielka, pani Beata, jest drobną blondynką. Relaksując się na fotelu, ze świeżo umytą głową, słucham uważnie jej historii...
Początki w Wielkiej Brytanii bywają trudne. Doświadczyła tego masa Polaków, dla których brytyjska „ziemia obiecana” okazała się monotonną harówkę przy fabrycznych taśmach. Pani Beata także przeszła ten etap- na szczęście, wśród rodaków (a raczej rodaczek) szybko rozeszła się wieść o jej fryzjerskich umiejętnościach. Liczba głów do ostrzyżenia i uczesania rosła, po fabryce zostawało coraz mniej czasu wolnego na odpoczynek.
W mojej bohaterce dojrzewała myśl o wyrwaniu się z fabrycznej rzeczywistości. Decydująca okazała się chęć ściągnięcia tutaj pozostawionej w Polsce pociechy- wiadomo, trudno pogodzić macierzyńskie obowiązki z dwunastogodzinnym rytmem pracy w fabryce. Brak płynnej znajomości języka okazał się przeszkodą w znalezieniu pracy w angielskim zakładzie fryzjerskim. Cóż można było zrobić w takiej sytuacji? Załamać ręce lub... otworzyć własny salon dla polskiej klienteli!
„Nie bałam się samej pracy- przyznaje pani Beata- zawsze czułam się pewnie w swoim fachu i nie narzekałam na brak klientów. Przerażały mnie trochę te wszystkie formalności”. Jednak udało się jej przebrnąć przez gąszcz biurokracji- na Wyspach klimat bardziej sprzyja rozwojowi inicjatywy prywatnej niż w Polsce. Otwarcie każdej działalności własnej wiąże się jednak z ryzykiem, więc pani Beata postanowiła zainwestować wyłącznie środki własne i nie korzystać z żadnych form kredytowania, choć i takie są dostępne. I udało się- firma prosperuje nieźle i we wrześniu będzie świętować swoją pierwszą rocznicę.
Klientów pojawia się sporo- choć salon nosi nazwę „Polski”, nie brak wśród nich emigrantów z innych krajów Europy Wschodniej, a także Brytyjczyków. Ci pierwsi mogą tu liczyć, że bariera językowa nie będzie przeszkodą w realizacji najbardziej wymyślnych fryzjerskich fantazji, ci drudzy przybywają znęceni profesjonalizmem i przystępnymi cenami. Sama właścicielka docenia po fabrycznej harówce komfort pracy we własnym zakładzie: samodzielność, możliwość wykonywania tego, co się lubi, więcej czasu dla siebie i dziecka, które uczęszcza do brytyjskiej szkoły i prawdopodobnie będzie tu miało o wiele łatwiejszy start...
O przyszłości pani Beata myśli więc z optymizmem. Zapytana o marzenia, odpowiada, że chciałaby mieć większy zakład, położony w lepszym punkcie... Kończy właśnie układać moje włosy. Widząc w lustrze swoje perfekcyjnie podcięte i wymodelowane kosmyki, nie wątpię, że uda jej się te marzenia zrealizować.
Przygotowanie i foto: Dorota Dziedzic- Wójcik